Mroczna strona Leonarda da Vinci


29 maja 2020, 14:28

Hej

Jest to mój pierwszy wpis na tym blogu i na dobry początek chciałabym wstawić tu moje opowiadanie. Inspirowane owianym tajemnicą obrazem Mona Lisa z Isleworth zapoczątkowało jako wypracowanie na j.polski. Opowiadanie jest fikcyjnym, kryminalnym prologiem, w którym odkrywamy mroczną i dotąd nie widzianą stronę renesansowego geniusza Leonarda da Vinci. Dajcie czy wam się podoba.

-Vairy

 

 

Piątek, 17 lipca.

To właśnie tego feralnego dnia przyjechał do nas ten obraz. Było pogodnie-chmury lekki wiatr, w skrócie pogoda idealna. Nic nie zapowiadało, że wraz z końcem przerwy śniadaniowej, nasze życia przez następne 6 miesięcy zmieni się nie do poznania, a to wszystko za sprawą jednego obrazu-Mona Lisa z Isleworth. Odkąd odkryto ją w miasteczku Bath na zachodzie Anglii, obraz cieszył się wielkim zainteresowaniem i nie tylko ze względu na technikę czy styl malarstwa. Otóż dzieło to nie bez powodu nazwano Mona Lisa. Zrobiono tak dlatego, że wiele ludzi twierdzi, że tak jak słynny “oryginał” przedstawia ono Lisę Gherardini, a autorem obu dzieł jest nie kto inny jak geniusz renesansu-Leonardo da Vinci. Sam zawsze zgadzałem się z tą teorią, oba obrazy są niesamowicie podobne i niemal niemożliwym wydaje się by namalowały je dwie różne osoby.

Proces badania i analizowania Mony z Isleworth zaczął się tak samo trywialnie jak dziesiątki poprzednich. Po przyjęciu obrazu należało go rozpakować, co wymagało nie lada wysiłku, ponieważ z obawy przed uszkodzeniami wszystkie obrazy owijano kilkunastoma metrami folii bąbelkowej. Jak dotąd wszystko szło jak powinno jednak, gdy chcieliśmy ruszyć dalej zaczęło się robić dziwnie. Zawsze gdy mamy się zająć z obrazem musimy go wpierw wyjąć z ram, żeby móc nad nim swobodnie pracować. I tu napotkały nas pierwsze problemy. Rama uparta niczym osioł albo pięciolatek, gdy nie chce jeść warzyw za nic nie chciała oddzielić się od płótna. Próbowaliśmy pozbyć się jej wszystkimi dostępnymi narzędziami: skalpelem, nożem, piłą, a po kompletnym wyczerpaniu się moich pokładów cierpliwości nawet młotkiem, mimo tego rama nadal nie dawała za wygraną i ani myślała się ruszać.

-Marcooooo!, ja się poddaje. Co za siły piekielne trzymają ten obraz razem?!-wykrzyknąłem niemalże kipiąc ze złości po 30 minutach walki z ramą.

Mój wspaniały współpracownik uśmiechnął się tylko na mój wybuch.

-Od kiedy się z ciebie taki choleryk zrobił Amico? 

-Mówisz jakbyś mnie znał od wczoraj.-Westchnąłem, znałem Marco od wielu lat. Poznaliśmy się na studiach, gdy jako biedny student przyjechał do Anglii autostopem nie mając nic poza plecakiem z ciuchami i książką z setką przepisów jak przygotować makaron.-Po za tym mamy ważniejsze sprawy na głowie, powiesz mi może jak masz zamiar otworzyć to ustrojstwo zanim mnie krew zaleje i zacznę rzucać piorunami?

-Ja mam.- wtrąciła mała osóbka która właśnie wyłoniła się zza drzwi. Ta osoba okazała się być nikim innym jak naszą wspaniałą i wiecznie zbyt optymistyczną jak na mój gust Maggie, która pracowała jako techników laboratoryjnych w pokoju obok

.-Może spróbowalibyście terpentyny idioci, farbie i obrazowi nic się nie stanie,a wy przestaniecie mi w końcu zakłócać swoimi wrzaskami moją przerwę na zjedzenie tofu z rukolą i kiełkami lucerny ?-A tak zapomniałem wspomnieć, Maggie jest zagorzałą wegetarianką i aktywistką na rzecz roślin i wszystkiego innego co się rusza. Ma też nieodpartą, wewnętrzną potrzebę pouczania wszystkich na temat “roślinożerności” oraz zalet takiej diety.

 -Eeeee… Dzięki?-Nie za bardzo wiedziałem co innego mogę  powiedzieć, bo moje konwersacje z nią ograniczają się zwykle do kiwnięcia głową, gdy mijam się z nią na korytarzu.  

-Wracam teraz do swojej sałatki, a wam życzę powodzenia z terpentyną.-To powiedziawszy Maggie opuściła nasz pokój, a my zabraliśmy się do pracy.

Pomysł z terpentyną okazał się genialny i już po kilku kroplach klej czy inna substancja, która łączyła deski zaczęła się rozpuszczać. Powitaliśmy to z niezwykłym entuzjazmem, który niestety nie miał trwać długo. Bo gdy w końcu wyjęliśmy obraz z ramy zastaliśmy osobliwy widok. Płótno, na którym namalowano Mona Lisę, na odwrocie nie było puste. Znajdował się na nim napis, na widok, którego Marc zamarł. Inskrypcja była napisana przepiękną brązową czcionką, niestety nie po angielsku, lecz sądząc po reakcji Marco po włosku.

-Hej, stary co się z tobą dzieje? Marco? halo?Odpowiedz mi.-Zacząłem potrząsać Marco lecz mój przyjaciel nie poruszył się ani o centymetr tylko nadal wpatrywał się oszołomiony w inskrypcje na tyle obrazu.

-Co takiego jest  napisane na tym przeklętym płótnie?!-Zapytałem w końcu zaniepokojony stanem Marco.

-Eeee…-Tu przełknął ślinę.- W luźnym tłumaczeniu ze starowłoskiego na angielszczyznę brzmi to mniej więcej “Ukryłem ją, a potem zabiłem, by nikt oprócz mnie nie mógł podziwiać jej piękna”

-Żartujesz? Proszę powiedz, że to tylko kolejny z tych twoich makabrycznych żartów.

Lecz Marco tylko pokręcił głową. 

Staliśmy tak przez kilka minut w osłupieniu, patrząc się niewidzącym wzrokiem na makabryczny napis. Z szoku otrząsnąłem się jako pierwszy i zdałem sobie sprawę, że coś przeoczyliśmy. W róg nieszczęsnej ramy do obrazu wciśnięto niepozornie wyglądający zeszyt oprawiony w czarną skórę. Wyglądał podejrzanie i na pewno nie znalazł się tam przez przypadek. Licząc na to, że w notatnik wyjaśni znaczenie inskrypcji na tyle płótna, sięgnąłem po niego i delikatnie wyjąłem z ramy. Bardzo stary i zniszczony zeszyt był oczywiście niezwykle kruchy i delikatny, dlatego czym prędzej położyłem go na stole. Otworzyłem go na pierwszej stronie i od razu w oczy rzuciły mi się dwie rzeczy. Pierwszą z nich było to, że zeszyt okazał się być pamiętnikiem samego wielkiego mistrza Leonarda da Vinci, drugą zaś niesamowicie dokładny i krwawy szkic. Przedstawiał on kobietę,niezaprzeczalnie piękną i młodą lecz na szkicu związaną i zakneblowaną oraz przykutą łańcuchami do kamiennej ściany piwnicy. Przerażony zacząłem chaotycznie przerzucać kolejne kartki pamiętnika, tylko po to by pośród włoskich(niesamowicie sadystycznych i makabrycznych jak się później dowiedziałem) zapisków wielkiego mistrza i psychopaty znaleźć dziesiątki szkiców ilustrujących wymyślne tortury i męczarnie kobiety z pierwszej strony. Wszystkie  te obrazy emanowały obezwładniającym bólem i cierpienime słynnej na cały świat Mony Lisy, bo kobieta przedstawiona na szkicach bez wątpienia była Lisą Gherardini.

Stałem tak i patrzyłem się w osłupieniu na krwawy napis i czarny zeszyt, które przez prawie 500 lat skrywały tajemnicę jednego z największych geniuszy renesansowego świata i jedynym co mogłem z siebie wykrztusić było:

 

-Marco, zadzwoń na policje.

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz